Niemal ogólnonarodowy smutek ogarnął nasz kraj, gdy polska reprezentacja w piłce nożnej szybko, bo już po trzech meczach pierwszej fazy turnieju, pożegnała się z Euro 2008. Przygnębienie było tym większe, że z przykrością musieliśmy skonstatować fakt bycia chyba najsłabszą drużyną turnieju. W atmosferze piłkarskich emocji niemal niezauważenie przemknęła natomiast informacja o tym, że Wrocław przegrał z Budapesztem batalię o lokalizację Europejskiego Instytutu Technologii (EIT). Instytucja ta w zamyśle pomysłodawcy Jose Barroso, przewodniczącego Komisji Europejskiej, ma być symbolem nowoczesnej Europy, inwestującej wspólnie w rozwój wiedzy i techniki. EIT ma być siecią współpracujących ze sobą tzw. wspólnot wiedzy i innowacji.
Wylaliśmy wiele łez nad porażką naszych piłkarzy na Euro 2008. O wiele smutniejsze jest jednak, że gdy trwał turniej, Wrocław stracił szansę na stanie się siedzibą Europejskiego Instytutu Technologii
Nic dziwnego, że władzom miasta i niektórym polskim politykom tak zależało, aby Wrocław był siedzibą tego instytutu. To z jednej strony prestiż, z drugiej zaś dzięki tej instytucji można by liczyć na przyspieszenie kształcenia kadr o wysokich kwalifikacjach. W dłuższej zaś perspektywie szansa, że taki instytut mógłby przyczynić się do zwiększania innowacyjności polskiej gospodarki. Z tym, jak wiadomo, nie jest najlepiej. Na naukę i rozwój wydajemy 0,6% PKB i, co gorsze, zmniejsza się liczba osób pracujących w sektorze badawczo-rozwojowym.
To prawda, że na razie na alarm nikt nie bije, bo gospodarka rozwija się całkiem nieźle, ale jak wynika choćby z obserwacji Instytutu Gospodarki Światowej SGH, przedstawionych w badaniu „Polska. Raport o konkurencyjności 2008”, siłą napędową konkurencyjności polskiej gospodarki są głównie czynniki makroekonomiczne. A one mogą się w pewnym momencie zmienić. Autorzy raportu przestrzegają, że w Polsce bardzo potrzebne są zmiany w polityce gospodarczej oraz w zarządzaniu firmami. Ich zdaniem przedsiębiorstwa nie mogą już konkurować niskimi kosztami pracy ze względu na rosnące płace. Muszą więc przykładać większą wagę do innowacji. EIT, którego jedną z misji jest komercjalizacja wyników badań i ułatwianie ich transferu do gospodarki, mógłby stać się miejscem, gdzie polscy przedsiębiorcy spotykają się z naukowcami. Obecnie bowiem współpraca w Polsce między instytutami naukowymi a biznesem nie wygląda najlepiej. Można ją scharakteryzować powiedzeniem: „każdy sobie rzepkę skrobie”.
Dlatego przegrana polskiej dyplomacji i Wrocławia w batalii o lokalizację EIT powinna nas martwić o wiele bardziej niż porażka piłkarzy. W piłce być może już za dwa lata będziemy mogli się odegrać na mistrzostwach świata (jeśli się zakwalifikujemy) lub podczas Euro 2012, które mają być zorganizowane w Polsce i na Ukrainie. Straty spowodowane porażką w walce o EIT mogą mieć skutki o wiele większe dla naszej gospodarki. I może więcej miejsca należało poświęcić analizie, dlaczego węgierscy dyplomaci byli od nas bardziej skuteczni, niż dlaczego nasi piłkarze nie potrafią wygrać z Austrią czy Niemcami.
Dziś osoby odpowiedzialne za przeforsowanie kandydatury Wrocławia jako siedziby EIT w Unii Europejskiej tłumaczą, że nie mieliśmy szans, bo w Polsce działa już unijna agencja ds. granic FRONTEX, a Węgrzy do tej pory nie mieli niczego. Jeszcze kilka miesięcy temu zapewniali jednak w mediach, że jesteśmy faworytem w tej batalii. Argumentowali, że z grona pretendentów Wrocław ma najwięcej studentów doskonale przygotowanych z wielu dziedzin nauki, oferuje fantastyczne miejsce – piękny pałac w Leśnicy. Dodatkowo rząd był gotów zaoferować korzystne rozwiązania związane z finansowaniem części ekspertów. Tylko że to nie są jedyne argumenty, którymi się wygrywa.
Jak ujawnił europoseł Ryszard Czarnecki, Polska kupowała głosy dla swojej kandydatury. Uzyskaliśmy poparcie Holandii za nasz głos oddany na jej kandydaturę jako kraju – siedziby projektu Galileo. Poparła nas Litwa, bo obiecaliśmy jej wsparcie dla Wilna jako siedziby nowej unijnej agencji ds. równouprawnienia płci.
Ostatecznie tych argumentów zabrakło polskim dyplomatom, podobnie jak naszym piłkarzom na Euro 2008. Tylko że gra piłkarzy nie ma wpływu na kondycję naszego kraju i gospodarki, czyli nasze życie i naszą przyszłość.