Róbmy swoje. Żeby było na co wyjść

Choć listopad to już końcówka i złota jesień wraz z budżetem przechodzą do historii, chciałoby się zawołać „umarł król, niech żyje król”. Nie, nie myślę tu o Andrzejkach czy Mikołajkach. Wciąż nie jestem pewien, czy to co mamy, to prezent, czy chichot Historii. Bo z jednej strony jesteśmy w UE, a Ernst&Young we wrześniowym raporcie o atrakcyjności inwestycyjnej różnych krajów wskazał Polskę na pierwszym miejscu w Europie (na świecie na 3. – cóż, z USA i Chinami nikt nie wygra). Już teraz według rankingu Ernst&Young koszty pracy (niskie!) w porównaniu z wydajnością plasują nas na PIERWSZYM miejscu w Europie, a faktyczny i potencjalny wzrost produktywności – na DRUGIM. Z drugiej strony Europa patrzy na nas coraz bardziej nieufnie. Nie bez powodu.

Całkiem niedawno opowiedziano mi prawdziwą historię. Oto we Włoszech na pytanie o znaczek pocztowy na kartkę do USA odpowiadano wszędzie: „Nie ma”. Dopiero po kilku próbach mój rozmówca wpadł na pomysł: „A do Kanady macie?” I okazało się, że do Kanady – bez problemu. Sceptycy powiedzą: „No tak, interesy i manipulacja naiwną opinią publiczną”. A może te dwa tysiące zabitych amerykańskich żołnierzy rzeczywiście bardziej martwią opinię publiczną niż np. 72 000 Brazylijczyków, którzy w międzyczasie zmarli od ran postrzałowych (36 tysięcy rocznie, bo nie ma zakazu posiadania broni i strzelają, jak się tylko zdenerwują).

Na liście korupcyjnej Komisji ONZ okazało się, że łapówki Irakijczykom dawali i Niemcy, i Francuzi, i Rosjanie. Nas tam nie było. My oglądaliśmy sobie w międzyczasie, jak Linda i Lubaszenko dzielnie ratują agentów amerykańskich i izraelskich z Iraku…

A jaki to ma związek z MSI? Ma. I to znacznie większy, niż się wydaje. Po pierwsze, nic nie jest dane samo z siebie raz na zawsze. Wszystko można zepsuć. Tak jak do historii przeszły nasze duże kontrakty w Związku Radzieckim, w Rosji i w Iraku, tak do historii mogą przejść dobre oceny, przyjazne nastawienie inwestorów (GPW już odczuła nieufność) i przeznaczone dla Polski 60 mld z UE (UE czeka z uchwaleniem budżetu a pieniądze powoli, dzień po dniu, właśnie przechodzą do historii). Zacytuję Abrahama Lincolna: „Przez pewien czas można wodzić za nos wszystkich, można nawet ciągle wodzić za nos niektórych, ale nie da się ciągle wodzić za nos wszystkich”. Ostatecznym kryterium zawsze są fakty.

Wystarczy spojrzeć na MSI. Na każdej okładce jest ktoś, kto nie czekał, aż cokolwiek zrobi się samo. Wewnątrz też. Sceptycy powiedzą, że duże firmy informatyczne są zależne, bo to projekty rządowe (jak ZUS, IACS itp.) dają im miliony i miliardy.

Zgoda. Ale nie „z soli ani z roli” i nie z rządowych dotacji powstał Microsoft. A Einstein, choć musiał uciekać z Europy przed Niemcami, zrobił swoje i zmienił świat bez dotacji niemieckiego rządu.

Z drugiej strony całkiem niedawno jakiś urzędnik z Brukseli nałożył na Microsoft karę (coś w okolicy pół miliarda USD) za zachowania monopolistyczne. Microsoft zapłacił. Brukselski budżet został poważnie podreperowany. Będzie na uroczystą oprawę niejednej unijnej imprezy. A teraz użytkownicy w całej Europie (to my) powoli to spłacą, bo przecież Microsoft nie ma innego wyjścia, jak przenieść swoje koszty (w tym wpłatę do unijnej kasy) na ceny sprzedawanych w Europie produktów. Całkiem niedawno zlikwidował właśnie część ulg, z których korzystały między innymi polskie szkoły… Czy polityk może coś zepsuć? Oczywiście. Nawet dość sporo. Ale może też naprawić.

Odszedł Alan Grinspan (rozmowę z Grinspanem – dziadkiem każdy może obejrzeć w „Ziemi obiecanej” – tak, tak, w Łodzi), ale kapitalizm ma swoje prawa. Nawet bez niego kolejny cykl koniunkturalny na świecie rozpędza się i mamy przed sobą kilka lat szybkiego wzrostu i dobrej koniunktury. Czy można to zmarnować? Oczywiście. Tylko po co? Historia nie znosi próżni. Jeśli nie my, nie tu i nie teraz, to nowoczesne systemy informatyczne zbudują Hindusi, Chińczycy, Niemcy czy Rosjanie. Ale wystarczy parę lat nie przeszkadzać i (patrz: początek) możemy być pod wieloma względami najlepsi. Róbmy swoje. Żeby było na co wyjść.

A jeśli dla kogoś dekomunizacja i lustracja są naj, najważniejsze – proponuję zacząć od niekupowania chińskich produktów. Ostrzegam jednak, że gdy pojedzie do USA taka polityczna konsekwencja może się skończyć śmiercią z głodu, bo w USA trudno znaleźć produkt, w którym nie ma choćby kawałka made in China.

Adam Majczak

Redaktor naczelny

Autor: Adam Majczak, redaktor naczelny