Najbogatszy człowiek Ameryki, szef Microsoftu Bill Gates, podczas wizyty w Polsce w lutym br. obwieścił, że zamierza u nas otworzyć Centrum Inżynierii Oprogramowania. Ta wiadomość najbardziej chyba mogła ucieszyć polskich informatyków. Przecież oznacza to nowe miejsca pracy. Co prawda software’owy gigant zamierza zatrudnić w Warszawie skromną liczbę 40 osób, ale w Polsce już wcześniej 30 innych międzynarodowych korporacji otworzyło centra badawczo-rozwojowe, które wyrywają sobie absolwentów informatyki i młodych inżynierów. Administrator sieci baz danych dziś znajduje się w ścisłej czołówce najbardziej poszukiwanych zawodów. I nie zapowiada się, żeby zapotrzebowanie na tego typu fachowców malało.
Otwierane w Polsce centra badawczo-rozwojowe mogą stanąć przed problemem braku kadr
Z przygotowanego na zlecenie Cisco Systems raportu firmy analitycznej IDC wynika, że w 2008 r. wystąpi w Polsce ponad 16-procentowy niedobór informatyków posiadających kwalifikacje w obszarze technik sieciowych. W liczbach bezwzględnych oznacza to deficyt 28 tys. tego typu specjalistów. Jednak już dziś przedstawiciele korporacji, które otworzyły w Polsce centra badawczo-rozwojowe, skarżą się, że coraz częściej wąskim gardłem dla nich staje się deficyt młodych kadr informatycznych. Utyskują, że dziś o wiele trudniej znaleźć odpowiednich specjalistów niż jeszcze półtora roku temu.
Najbardziej zapobiegliwi starają się zapewnić sobie dopływ świeżej krwi poprzez ścisłą współpracę z polskimi uczelniami technicznymi. Czyni tak na przykład Oracle. Ten czołowy światowy producent baz danych i systemów do zarządzania otworzył Centrum Produkcji Oprogramowania Mobilnego w Warszawie, gdzie zatrudnia dziś 40 osób. Oracle był na tyle przewidujący, że zlokalizował centrum w gmachu Wydziału Radioelektroniki Politechniki Warszawskiej i ściśle współpracuje z uczelnią, która jest źródłem młodych kadr.
Podobną taktykę stosuje krakowski Comarch, który w ubiegłym roku zwiększył zatrudnienie o 300 osób. Młodych absolwentów werbuje, współpracując m.in. z Akademią Górniczo-Hutniczą w Krakowie, Politechniką Poznańską oraz… Politechniką w Dreźnie. Gdy ponad rok temu Janusz Filipiak, prezes Comarchu, mówił dziennikarzom, że firma musi zacząć szukać informatyków poza Polską, bo tak będzie taniej, wywołał zdumienie. W Comarchu obok Polaków pracuje kilkudziesięciu informatyków z Niemiec, Słowacji i Ukrainy. Firma tworzy w tych krajach tzw. centra kompetencyjne, gdzie pracują informatycy po kilkumiesięcznym stażu w krakowskiej centrali.
Problem jednak w tym, że i w krajach ościennych z czasem coraz trudniej będzie o odpowiednich fachowców. Według szacunków IDC w całej Europie w 2008 r. może brakować nawet pół miliona specjalistów ds. rozwiązań sieciowych, a wśród krajów, w których będzie o nich najtrudniej, jest Ukraina. Niedobór ma tam sięgnąć 33% pracowników odpowiadających za bezprzewodowe sieci informatyczne i telefonię internetową.
Takie wiadomości nie powinny jednak martwić młodego pokolenia Polaków, które stoi przed wyborem studiów. Jeśli w przyszłości nie chcą się martwić o pracę i dobre zarobki, powinni pomyśleć raczej o politechnice niż uniwersytecie. Czy istnieje więc realna szansa, że młodzież zacznie wybierać studia politechniczne? Wiadomo, że często wiąże się to z większym wysiłkiem niż w przypadku kierunk w uniwersyteckich.
Zgodnie z zapotrzebowaniem na rynku pracy uczelnie techniczne powinny w najbliższych latach przeżywać oblężenie. Jeśli ktoś marzy, aby w przyszłości znaleźć pracę w innym kraju, bo z czasem coraz więcej państw Unii Europejskiej zacznie legalnie taką możliwość oferować polskim pracownikom, o wiele większe perspektywy będzie mieć jako informatyk niż bibliotekarz.
Tak mówi logika, ale jak wiadomo ze wzrostem dobrobytu w młodym pokoleniu rośnie niechęć do zwiększonego wysiłku. Perspektywa pracy w firmie Gatesa nie musi być więc bodźcem do podjęcia trudnych studiów informatycznych. Istnieją poważne obawy, że górę weźmie słodkie lenistwo.