Przedstawicieli polskiego e-biznesu ogromnie cieszy fakt, że Polacy chcą wydawać pieniądze. Nie różnimy się zresztą w tym względzie od innych Europejczyków, co potwierdzają wyniki tegorocznego raportu Obserwator Cetelem 2007. Wynika z niego, że ponad 60% mieszkańców Starego Kontynentu zamiast oszczędzać, wyda w tym roku swoje pieniądze na przyjemności. Przedsiębiorcy prowadzący sklepy w Internecie liczą oczywiście, że coraz więcej Polaków będzie korzystać z zakupów przez Internet. Dziś udział e-commerce w całym obrocie detalicznym w Polsce to około 1%. Szefowie takich firm jak Allegro czy Merlin liczą, że udział szybko wzrośnie do kilku procent.
Istnieją jednak poważne obawy, że te nadzieje pozostaną w sferze pobożnych życzeń, a polski e-handel straci szansę na tygrysi skok. Z badań Cetelem wynika bowiem, że w 2007 r. na zakupy internetowe może zdecydować się mniejszy odsetek Polaków niż w roku ubiegłym. Polska, obok Portugalii, Węgier i Słowacji, znalazła się wśród tych krajów europejskich, w których spadł odsetek deklaracji robienia e-zakupów.
Obroty w polskich sklepach internetowych szybko rosną, ale zadziwiająco dużo osób twierdzi, że nie ma zaufania do tej formy handlu
Podczas gdy w zeszłym roku w sieci kupowało 16% Polaków, w tym roku zainteresowanie tą formą zakupów deklaruje zaledwie 10%. Według autorów raportu przyczyny tego należy szukać w nieufności internautów do zabezpieczeń stron internetowych i w przywiązaniu do bezpośredniego kontaktu klient–sprzedawca. Coraz istotniejszą kwestią staje się zaufanie do uczciwości sprzedawców. Na ten problem zwróciła niedawno uwagę Komisja Europejska, która zapowiada, że zamierza lepiej chronić prawa konsumentów dokonujących zakupów przez Internet.
Zbyt często zdarzają się bowiem takie przypadki jak opisywana ostatnio w mediach sprawa mieszkanki Żagania (woj. lubuskie), która wylicytowała na Allegro żaglówkę wartą kilkadziesiąt tysięcy złotych za… złotówkę, bo sprzedawca nie zastrzegł ceny minimalnej. Teraz jednak nie chce oddać łodzi, a zwyciężczyni aukcji zamierza walczyć o swe prawa w sądzie.
Tego typu działania uderzają nie tylko w klientów, ale i w uczciwych sprzedawców. Takie przypadki są potem nagłaśniane przez media i konsumenci zaczynają się zastanawiać, czy warto kupować w Internecie.
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów punktuje kolejne grzechy polskich e-sklepów. Według jego specjalistów najczęstsze naruszenia prawa dotyczą nieudzielania konsumentom pełnej informacji o przysługujących im prawach. E-sprzedawcy nie informują internetowych klientów o podstawowym prawie do odstąpienia od umowy zawieranej na odległość. Możliwość rezygnacji z zawartego kontraktu wynika z jego szczególnego charakteru. Nie dochodzi tutaj do kontaktu z drugą stroną umowy, kupujący nie może sprawdzić towaru przed jego nabyciem, dlatego wolno mu bez żadnych konsekwencji odstąpić od zawartego kontraktu w terminie 10 dni od otrzymania przesyłki. Aby z tego uprawnienia skorzystać, trzeba jednak złożyć oświadczenie na piśmie.
Kolejnym problemem dla wielu klientów e-sklepów jest brak na stronach internetowych istotnych danych: nazwy przedsiębiorstwa, adresu siedziby oraz informacji o organie, który zarejestrował działalność gospodarczą. Zdaniem UOKiK taka praktyka znacznie utrudnia konsumentom dochodzenie swoich praw, także przed sądem.
W tej sytuacji nie dziwi, że w badaniu przeprowadzonym w grudniu zeszłego roku przez serwis sklepy24. pl i Internet Standard na pytanie: co najbardziej utrudnia rozwój e-handlu w Polsce – ponad 80% respondentów odpowiedziało, że brak zaufania klientów do tej formy handlu. I był to zresztą najczęściej podawany powód przeszkadzający rozwojowi e-handlu w Polsce.
Stosując cwaniackie praktyki, internetowi przedsiębiorcy strzelają gole do własnej bramki. Dają do ręki argumenty tym, którzy twierdzą, że reguły handlu w Internecie niewiele się różnią od panujących na miejskich bazarach.